Przysłowie: ”Na świętego Grzegorza idzie zima do morza” w tym roku zupełnie się nie sprawdza. Właśnie widzę za oknem wielkie płaty padającego śniegu, a więc dzisiaj, w imieniny Grzegorza, zima raczej wraca.
Ostatnio pisałam o radości z rozwiniętych miłków amurskich. Dzisiaj już się nie cieszę, bo ich główki zwinęły się, płatki ściemniały. Nakryłam je przezroczystymi daszkami, żeby nie zamokły od śniegu, którego ma podobno spaść aż 30 cm. Miłki nie boją się zimna, ale śnieg albo deszcz psują urodę kwiatów. Daszki o tej porze stosuję od lat i się sprawdzają. Na znak protestu nie wychodzę z domu. Wyglądam tylko przez okna na wszystkie strony i wypatruję nowych oznak życia wydobywającego się z ziemi.

Kilka lat temu znalazłam sposób na pocieszenie w sytuacji takiej, jaka ma miejsce właśnie teraz. Chodzi o te kilkanaście dni przedwiośnia, kiedy już, już była nadzieja, bo było słońce i trochę ciepła, a tu nagle wszystko staje w miejscu. Pociechą jest niewielki kawałeczek ogródka tuż pod oknem kuchennym, z którego mogę obserwować – nie wychodząc z domu – najwcześniejsze kwiaty cebulowe. Jest ich coraz więcej, bo wysiewają się same. Teraz na przykład wśród kiełków krokusów, widzę kwiaty śnieżycy wiosennej, przebiśniegi i stulone główki ranników.

Ten mały skrawek ogródka będzie coraz bardziej kolorowy, po kolei będą kwitły małe i większe narcyzy, tulipany botaniczne, szafirki, krokusy, hiacynciki hiszpańskie, niskie czosnki. Pomyślałam sobie: dlaczego nie posadzić dzikich cebulek w całym ogródku znajdującym się między gościńcem i domem? Podetnę nieco gałęzie rosnących tutaj drzew i krzewów, a pod nimi posadzę nie tylko cebulki, ale także pasujące do nich pierwiosnki, miodunki, kokorycze puste i białożółte, sangwinarie kanadyjskie. Będzie dziko i pięknie.
